II Sprawozdanie z Synodu Parafialnego

14
kwi

II Sprawozdanie z Synodu Parafialnego

Druga seria spotkań synodalnych dotyczyła treści rozdziału pod tytułem „Człowiek, do którego jesteśmy posłani” z dokumentu końcowego IV Synodu Duszpasterskiego Archidiecezji Łódzkiej („Współobywatele i Domownicy Boga”), który jest dostępny zarówno na naszej stronie, jak i na stronie archidiecezjalnej. Zachęcamy do przeczytania oryginału. Poniższe sprawozdanie obejmuje dwa spotkania Rady Synodalnej, jedno spotkanie ogólnoparafialne (na którym prace przebiegały w sześciu grupach) oraz listy od parafian przesłane przed lub bezpośrednio po spotkaniu.

Zarówno ludzie na zewnątrz Kościoła instytucjonalnego, jak i my, trwający w Kościele, żyjemy w swego rodzaju odrębnych mikrospołecznościach. Bywa nazywane to bańkami informacyjnymi i oznacza sytuację, gdy wciąż czerpiemy informacje z mediów (rozumianych szeroko – też jako media społecznościowe, jako nasze otoczenie, które ma na nas wpływ), które prezentują podobny sposób myślenia, jaki już mamy. Natomiast coraz mniej kontaktujemy się i rozmawiamy z osobami myślącymi inaczej. Cechuje nas więc myślenie „my – oni”, które ukazuje i tworzy bariery.

Na spotkaniu Rady Synodalnej pojawiły się trzy spojrzenia na kwestię obecności w naszym myśleniu kategorii „my – oni”:

  1. Szereg osób wskazywało na to, że my, chrześcijanie, jesteśmy tacy sami jak ludzie nas otaczający, jesteśmy częścią tego samego społeczeństwa, tak samo zanurzeni w jego sekularyzmie, konsumpcjonizmie, indywidualizmie. Gdy widzimy ostrą odrębność „my – oni” to zaczynamy wartościować: „my” – ci dobrzy i „oni” – ci gorsi.

  2. Pojawiła się też myśl przeciwna, że to normalne, iż istnieje podział na nas i nich: „my – oni” to kontekst naszego życia. Innymi słowy jest to część naszej ludzkiej natury, że widzimy otaczających nas ludzi albo jako „swoich”, albo jako reprezentantów innych mikrospołeczności, czy wspomnianych „baniek informacyjnych”.

  3. Ważna była też myśl, że my, chrześcijanie, rzeczywiście jesteśmy inni od osób niewierzących, bo Ewangelia czyni nas innymi, mamy inne dążenia. Dlatego też mamy wiele do zaoferowania ludziom z tego świata.

Właściwie wszystkie te spojrzenia zawierają ziarno prawdy. Dzięki temu, że my odkrywamy jak bardzo zostaliśmy obdarowani, mamy czym dzielić się z tymi, którzy są spoza nas. Istotne jest byśmy uświadomili sobie dar, który możemy zaoferować innym, zastanowili się co to znaczy, że niesiemy światu Chrystusa. Jednak cały czas musimy uważać, by nie wejść w myślenie, że jesteśmy lepsi. Darmo zostaliśmy obdarowani, a jednocześnie to obdarowanie nie oznacza, że staliśmy się aniołami, których problemy tego świata nie dotyczą. Z obdarowaniem jest związane pewne zadanie, bo to my jesteśmy „twarzą Kościoła”, którą Ci „inni” widzą. W spotkaniach z „innymi” najważniejsze jest więc, by wyskoczyć ponad kategorię „oni”. Ktoś z kim rozmawiam ma imię, nazwisko i skądś pochodzi. Spotkanie zakłada zobaczenie w drugim osoby, a nie reprezentowanej przez niego kategorii ludzi, czy poglądów.

Drugim ważnym aspektem była kwestia tego do kogo i jak jesteśmy posłani. Otaczają nas różni ludzie, jedni są w Kościele, ale na jego obrzeżach (zachowują pewne tradycje religijne, ale nie do końca wiedzą po co i zatracili życie sakramentalne), inni są na różny sposób poranieni lub pogubieni, ale poszukują duchowości, a jeszcze inni są obojętni. Ci ostatni nie chcą być przez nas do czegokolwiek zapraszani. Bardzo cenną wypowiedzią było w tym kontekście świadectwo księdza, który opowiedział jak staje się znakiem poprzez sam fakt bycia księdzem. Jego obecność wzbudza reakcję także u tych, którzy „nas nie chcą” (bo tak w głębi duszy to każdy człowiek poszukuje czegoś więcej, jesteśmy Homo religiosus). W przypadku osób, które z różnych powodów są „zdenerwowane” Kościołem, „obrażone” na Kościół, ważne jest cierpliwe „dawanie im przestrzeni”, zauważenie, że wielu z nich to ludzie wierzący lub szukający wiary, choć jednocześnie nie umiejący odnaleźć się w tradycyjnych formach pobożności. Do parafii przychodzi niecałe 11% mieszkańców naszego kawałka osiedla. Wyróżniono trzy grupy osób, na które należy zwrócić szczególną uwagę:

  1. Warto, by w parafii tworzyć przestrzeń przyjazną dla tych, którzy „jeszcze przychodzą”. Chodziło tu o osoby rzadko obecne w parafii, które z różnych przyczyn jednak przychodzą, jak to się mówi: „po sakramenty”. Jest to grupa, którą powinniśmy się szczególnie zainteresować i pokazać tym osobom, że mogą w naszej parafii się odnaleźć (zafunkcjonować jako jednostki, a nie pionki w tłumie).

  2. Co do osób dorosłych, którzy są w Kościele na sposób bardziej przemyślany (nie tylko jako efekt pewnej tradycji), to dla nich ważna jest formacja. Wychodzenie z płytkiej religijności to między innymi uczenie się tworzenia jedności mimo naszej niejednolitości, odpowiedzialność za swoje życie religijne, a jednocześnie coraz bardziej ewangeliczne podchodzenie do innych.

  3. Osobną dyskusję wzbudziła grupa młodzieży. Nastolatki cechuje sceptycyzm wobec zaangażowania. Tworzymy społeczeństwo bez relacji, a młodych to szczególnie boli, choć czasem nawet tego nie zauważają. Młodzi boją się zaangażowania, bo boją się porażki w relacjach (bo nie umieją ich tworzyć). I w tym przypadku ważne jest, by nie zaczynać tworzenia relacji na poziomie duchowym, ale ludzkim. Najpierw trzeba zdobyć ich zaufanie.

Na pytanie „jak” ewangelizować odpowiadaliśmy przede wszystkim opisując postawy jakie powinniśmy mieć, a nie konkretne posunięcia. To dlatego, że ewangelizacja musi tworzyć relacje. Najczęściej padało słowo „wysłuchanie”. Nawet, gdy ktoś jest zagubiony, uzależniony itd. wysłuchanie jest ważniejsze niż doradzanie. Wielu współczesnych nam ludzi doświadcza samotności. W słuchaniu należy „wyłączyć” rodzące się w nas wrażenie, że wiem, co ktoś chce powiedzieć; że wiem, jak mu pomóc. Słuchając ludzi spoza nas trzeba szukać dobra, bo w otaczającym nas świecie jest go dużo (np. pozakościelne akcje charytatywne). Musimy też być gotowi na to, że spotkamy ludzi kompletnie zagubionych i nie rozumiejących pewnych rzeczywistości wiary (np. mylących rekolekcje z różnymi formami duchowości pozareligijnej). Na spotkaniach mówiono o wychodzeniu do innych z miłością poprzez danie im czasu, uśmiechu i docenienie tego, kim są i jacy są. Gdy zaczynamy od rzeczy najprostszych, które budują relacje, to rośnie przestrzeń na dzielenie. Gdy inni zobaczą „nasze szczęście” (gdy pozwolimy się zobaczyć) to może zainteresują się i będzie możliwe „pokazanie” relacji z Bogiem.

Wstępne wnioski z rozmów o rozdziale „Człowiek, do którego jesteśmy posłani” były następujące:

  • Głównym pragnieniem człowieka jest kochać i być kochanym. W swoim człowieczeństwie nie różnimy się od siebie, czy jesteśmy wierzący, nie wierzący lub trochę wierzący. To jest fakt, na którym możemy budować relacje z ludźmi tego świata. Jako chrześcijanie uczymy się miłować i chcemy tą miłość pokazywać, chcemy żeby ludzie zobaczyli skąd tą miłość czerpiemy.

  • Pragniemy stworzyć w parafii przestrzeń spotkania (a więc taką, w której osoba „z zewnątrz” może poczuć się swobodnie). Oprócz tej przestrzeni (odpowiedniego miejsca) ważne są pewne „wspólnototwórcze” akcje, jak np. umówienie się z ludźmi na sprzątanie lasu na Lublinku, na wyprawę rowerową, film, zaproszenie ich na koncert, wywiad z jakąś interesującą osobą itd.

  • Naszym celem jest zbawienie, a osiągnąć ten cel możemy nie w pojedynkę, ale jako drużyna. W drużynie sportowej każdy jest inny i dzięki temu może spełniać inne zadania, ma inne możliwości. Jednak drużynę łączy jeden cel. Tak samo jest z nami.

Aby lepiej rozeznać, co mamy czynić, skupiliśmy się dalej na zrozumieniu fragmentu z Ewangelii św. Jana mówiącego o spotkaniu Jezusa z Samarytanką przy studni. Rozważaliśmy pytanie „Czy jestem gotowy/gotowa rozmawiać o swej wierze z myślącymi inaczej?”.

W wypowiedziach uczestników spotkań pojawiało się często poczucie, że „nie jestem gotowy/gotowa na świadczenie”, wskazywano nie tylko na trudność inicjowania rozmowy, ale wręcz brak umiejętności przyznania się do swojej wiary. Zwrócono uwagę na automatycznie pojawiające się uczucia wstydu i lęku. To jest typowe dla osób nieśmiałych, ale nie tylko ich dotyczy. Są osoby, które lubią rozmawiać z ludźmi i które czują, że umieją podjąć dialog niemal z każdym, ale nie na każdy temat, no i właśnie temat wiary bywa trudny. Wielu z nas zostało nauczonych, że tematy dotyczące wiary są pewną sferą prywatną, której nie porusza się na przykład w pracy (w efekcie czasem ma się wrażenie, że jesteśmy w środowisku osób niewierzących, a potem przypadkiem okazuje się, że część, jak nie większość z otaczających nas osób, jest wierząca, ale nikt o tym swobodnie nie informuje). Wielu z nas stara się też po prostu unikać konfliktów, a tematy religijne niestety bywają konfliktowe. Świadectwo staje się dużo łatwiejsze, gdy nasz sposób życia zwróci jakoś czyjąś uwagę i ktoś sam nas zapyta o naszą wiarę. Wtedy czasem się okazuje, że umiemy o niej mówić w sposób naturalny i bez lęku. Wielu świeckich wyznaje więc pewien pogląd, który wydaje się na wskroś prawidłowy, ale niestety w praktyce pozwala na dość łatwe zwolnienie się z obowiązku „bycia w misji” w codziennym życiu. Wspomniany wyżej pogląd wyraża się w stwierdzeniu, że ponieważ ewangelizowanie na siłę daje raczej rezultaty odwrotne do zamierzonych, to winniśmy próbować rozmawiać jedynie z tymi, którzy są gotowi na rozmowę o wierze. No a ponieważ trudno zgadnąć, kto jest gotowy, a kto nie, to trzeba czekać na inicjatywę Boga – On mi przyśle tego, z kim mam porozmawiać (ten ktoś sam mnie zaczepi). Innymi słowy czekam aż ktoś zada mi pytanie o moją wiarę. Jeden z naszych księży zwrócił jednak uwagę, że z przeczytanej opowieści o spotkaniu Jezusa z Samarytanką wynika potrzeba przyjęcia postawy diametralnie innej. Tam jest opowieść o „wyjściu” i „przynagleniu”. Jezus przyszedł celowo do tej krainy, wyszedł z przestrzeni komfortu (z obszarów zamieszkiwanych przez Żydów). Jezus poszedł tam, gdzie pobożni Żydzi nie chodzili i powiedział do Samarytanki: „potrzebuję Ciebie”. A więc, aby się spotkać z ludźmi myślącymi kompletnie inaczej niż my, także my musimy wychodzić z przestrzeni naszego komfortu. Trzeba nam pragnienia, by się z nimi spotkać, by z nimi być, by dać im się poznać. Trzeba nam dać tym ludziom z zewnątrz „przestrzeń” i „komfort” do wypowiedzenia się, a nie myśleć jedynie o swoim komforcie.

Wczytując się w zdania zapisane w sprawozdaniach z prac poszczególnych grup można zauważyć drogę wyjścia z opisanego powyżej impasu (powinienem/powinnam chcieć podjąć misję, ale nie umiem i boję się). Wypowiedzi dały się ułożyć w schemat, który można nazwać krokami ku podjęciu misji:

  1. To nie jest tak, że każdy z nas z osobna ma jakiś obowiązek ewangelizacji, z którego ktoś nas kiedyś rozliczy. Według Pisma Świętego to nie pojedyncze osoby, ale wspólnoty ewangelizują swoje otoczenie. Dlatego trzeba nam zacząć od naszego doświadczenia wspólnoty wiary w Kościele. Mówiono więc o pragnieniu większej liczby rozmów/relacji ze współuczestnikami liturgii i nabożeństw. Zamiast godzić się z tym, że osoby stojące obok są dla nas tłumem obcych, trzeba nam otwierać się na to, co budzi w nas myślenie wspólnotowe. Po pierwsze trzeba zadać sobie pytanie, czy jestem w stanie pomyśleć, że mam obok siebie ludzi życzliwych, do których mogę się uśmiechnąć, po mszy zagadać, po prostu poczuć, że jesteśmy wspólnotą. Po drugie pomóc nam może otwartość na wspólne zaangażowania (choćby najprostsze, typu sprzątanie, ubieranie choinek), bo one sprawiają, że poznajemy się. Ktoś powiedział o naszej parafii: „za mało wspólnota działa jako wspólnota”. No ale, aby działać jako wspólnota, oraz w imieniu wspólnoty (gdy jesteśmy gdzieś „na zewnątrz”), to musimy najpierw tą wspólnotą być.

  2. Drugą rzeczą jest zadbanie, by mieć relacje z osobami żyjącymi dookoła nas. Nie zawsze trzeba od razu prowadzić rozmowy na tematy religijne, na pierwszym miejscu jest poznawanie drugiego i pozwalanie innym, by nas poznawali. Jedna z grup zwróciła uwagę, że początek jest w mówieniu sąsiadom „dzień dobry”. To, co napiszę poniżej jest oczywistością, ale w naszym pozamykanym w mieszkaniach lub swoich domach społeczeństwie coraz mniej oczywistą. Po etapie „dzień dobry” warto pokazać swoją otwartość poprzez niezobowiązujące powiedzenie czegoś o sobie, a gdy już jest między nami życzliwość, to otwiera drogę do możliwości zapytania, co u sąsiada. Gdy na nowo otworzymy przestrzeń sąsiedzkich relacji to wtedy znów będziemy mogli po prostu z ludźmi być, słuchać ich, starać się ich zrozumieć. To taka „mała droga” od zwyczajnych relacji do ewangelizacji. Nasza postawa, gesty, zwyczajny uśmiech to przecież też świadectwo naszej wiary. Wprowadzanie Chrystusa w nasze relacje to na początek staranie się, by On był wśród nas poprzez nasz sposób bycia. Ważna jest umiejętność słuchania, postawa łagodności, a gdy trzeba wręcz „czułości” względem ludzkiego cierpienia, trudów, samotności. Czasem potrzebne będzie nam świadome odrzucenie narzucającego się tworzenia szybkich ocen drugiej osoby, trzeba będzie też przestać dzielić ludzi na nas i nich, na wierzących i niewierzących.

  3. Nie należy jednak lękowo czekać aż ktoś nas zapyta, czemu jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, albo za coś nas pochwali. Trzeba nam odważyć się na bycie sobą: nie grać chrześcijanina, ale nim być. Kolejnym krokiem jest więc odwaga, by nie unikać odniesień do Boga w codziennych rozmowach (nie chodzi o narzucanie się ze swoją wiarą przy każdej okazji, ale o swobodę przyznawania się do wiary). Podczas spotkań padały słowa: autentyczność, spójność, prawdziwość, wiarygodność, życie tym, w co wierzymy, bycie świadkiem wartości. Jednocześnie to nie jest tak, że dopóki nie staniemy się idealnymi – zawsze uśmiechniętymi, zawsze łagodnymi, zawsze współczującymi i gotowymi do pomocy – to nie jesteśmy „autentyczni” w swej wierze (więc lepiej o niej nie mówić). Czasem właśnie poproszenie o pomoc w trudnej sprawie, umiejętność przyznania się do winy, zwyczajna ludzka słabość mogą stać się miejscem spotkania. Także ludzkie cierpienie, czy to nasze, czy kogoś, kogo spotykamy na naszej drodze, może stać się przestrzenią doświadczenia wiary. Część z nas odnosi wrażenie, że otaczający nas świat z zasady jest nam wrogi, jednak tylko niektórzy spotkali się z odrzuceniem lub z jakąś formą agresji. To się zdarza, ale dużo częściej doświadczamy od innych dobra. Także w człowieku dalekim od Boga jest ukryty skarb: nieśmiertelna dusza, która szuka prawdziwej miłości. Za każdym aktem apostazji kryje się jakiś powód, a często cała historia ludzkiego zawodu, niespełnionych potrzeb i pragnień, a czasem poważnych zranień. Naszym zadaniem jest towarzyszenie tym odchodzącym, bycie z nimi, a nie przeciw nim. Najtrudniejsze bywają spotkania z ludźmi sprowadzającymi wszystko do banałów zasłyszanych w mediach („księża to pedofile”, „Kościół to organizacja przestępcza”), w przypadku takich osób zostaje modlitwa i towarzyszenie im (nie rezygnowanie z relacji o ile jest ona możliwa) bez pozwalania na wciąganie nas w jałowe dyskusje. Gdy kiedyś takie osoby dojrzeją do poważniejszej rozmowy, to my nadal będziemy obok. Zarówno świeccy, jak i księża, zwrócili uwagę, że oprócz szeregu blokujących nas lęków (np. że spotkam się z agresją lub odrzuceniem) jest też i taki, że nie będę umieć odpowiedzieć na zadane pytania, na czyjeś wątpliwości lub zarzuty wobec Kościoła. Aby rozmawiać potrzebujemy wewnętrznej wolności, to znaczy pewności, że nie muszę znać wszystkich odpowiedzi. Jest jeszcze jeden plus otwartości w przyznawaniu się do bycia wierzącym. Bardzo często okazuje się, że pojedyncze zdanie sugerujące innym, że jesteśmy wierzącymi, jest jak furtka do odkrycia, że wokół nas też są osoby wierzące. Przecież w naszym kraju, pomimo przemian społecznych, nadal żyjemy wśród ludzi ochrzczonych. Nasza odwaga może być źródłem odwagi dla osób bardziej nieśmiałych. Powtórzmy: aby rozmawiać nie muszę znać wszystkich odpowiedzi, nie muszę być bezgrzesznym, nie muszę odnieść sukcesu w sprowadzaniu kogoś na właściwą według mnie drogę.

Powyższe punkty pokazują nam, że ewangelizacja to swego rodzaju proces, droga, a nie tylko jakaś akcja w parafii (misje, kursy ewangelizacyjne itp.). Można rzec, że jest to droga umożliwiająca przyprowadzenie innych gdzieś, gdzie taka „akcja” ma miejsce. Aby ktoś „z zewnątrz” wziął udział w parafialnych rekolekcjach, czy jakimś innym tego typu wydarzeniu, trzeba aby ktoś z nas go przyprowadził (dosłownie lub poprzez otwierające świadectwo życia). Powyższe trzy punkty pokazują też, że każdy z nas, on sam lub w różnych swoich relacjach, może być w innym miejscu opisanego procesu. Ktoś może być z natury nieśmiały i jego zadaniem nie musi być wykrzykiwanie ewangelizacyjnych haseł na ulicy lub chodzenie po domach. Każdy z nas jest włączony w opisany proces w miejscu dla niego właściwym i ma zadanie odpowiadające jego możliwościom. Poza tym rozmawiać z myślącymi inaczej uczymy się całe życie.

Nie wszyscy jednak zgłaszali problem z gotowością na świadczenie o swojej wierze. Była grupa osób, dla których dzielenie się wiarą jest czymś naturalnym, wręcz radosnym. Wartościowa tu była choćby wypowiedź wspomnianego już raz w tym sprawozdaniu prezbitera zaznaczającego, że lubi nosić strój duchowny, gdy idzie gdzieś, gdzie go ludzie nie znają. Jest to oznaka obecności kogoś, kto reprezentuje wspólnotę Kościoła, kogo można zaczepić i porozmawiać. Oczywiście w spotkaniu synodalnym nie ma aż takiego znaczenia, czy daną myślą podzielił się ksiądz, czy świecki, zaznaczam jednak ten specyficzny i ubogacający sposób widzenia jaki mają nasi prezbiterzy z racji swego powołania (w którym zdolność do rozmowy jest przecież jedną z podstawowych umiejętności). Otwartością na świadczenie o wierze dzielili się też świeccy. Na szczególną uwagę zasługuje tu wielokrotne podkreślenie wartości rozmów z ludźmi nie wierzącymi (lub wierzącymi inaczej) dla rozwoju naszej własnej wiary. Jedna osoba powiedziała, że jej wiara się zweryfikowała dzięki niewierzącym. Chodzi tu o to, że dopiero w kontakcie z ludźmi spoza Kościoła, próbując im opowiedzieć o naszym sposobie patrzenia na świat, zaczynamy lepiej rozumieć naszą wiarę. Możemy też dostrzec braki w naszej wiedzy, a to pobudza nas do szukania odpowiedzi na stawiane nam pytania. Czasem to niewierzący umacniają nas, pomagają dotrzeć do sedna i bogactwa wiary Kościoła.

Otwartość na misję to nie wszystko. Należy uwzględnić kilka kluczowych aspektów ewangelizacji współczesnego społeczeństwa:

  1. Najważniejsze jest realne spotkanie z drugim człowiekiem. O dobrą rozmowę trzeba zawalczyć, czyli dać bezpieczną przestrzeń dla spotkania. Zwłaszcza, gdy temat jest trudny (a nie każda rozmowa jest prosta) to najlepiej, by to było spotkanie „jeden na jeden”, w atmosferze pozbawionej ocen i zbyt szybkiego wyciągania wniosków. Stąd wynika też wyższość spotkań na żywo nad dialogiem w formułach internetowych.

  2. Trzeba zwrócić uwagę, że współczesne społeczeństwo cechuje brak jednego, wspólnego wszystkim języka. To samo słowo, np. miłość, jest rozumiane na bardzo różne sposoby. Czasem, aby się dogadać, potrzebujemy najpierw prosić rozmówcę o wyjaśnienie jak rozumie dane słowo i sami wyjaśniać, co ono oznacza dla mnie.

  3. Ważne jest, aby mieć w sobie nastawienie na wysłuchanie drugiej osoby, a nie na wypowiedzenie siebie (bo ja za wszelką cenę muszę opowiedzieć jaka piękna jest moja wiara). Ktoś nazwał to wręcz „prymatem” zrozumienia drugiego człowieka nad mówieniem o sobie.

  4. Aby sobie pomóc w realizacji punktu 3-go dobrze jest zachować świadomość, że ja też mogę się czegoś od tej drugiej osoby nauczyć.

  5. Należy szukać tego, co nas łączy, odnaleźć wspólną płaszczyznę rozmowy. Chodzi o to, by nie przyjąć postawy kogoś, kto za wszelką cenę musi przekonać drugą osobę do uwierzenia Chrystusowi. To prowadzi do przerzucania się argumentami i nakręca wzajemną agresję (choćby była ona ukryta pod mnogością pięknych słów). Wspólna płaszczyzna to może być naturalne dla wszystkich ludzi poszukiwanie jakiegoś absolutu, piękna, dobra, walki z cierpieniem albo o sprawiedliwość. Trzeba nam uczyć się budowania rozmowy na tym, co nas łączy. A to dlatego, że nie wolno nam zapominać o nadrzędnej zasadzie zaczynania od zbudowania wzajemnej relacji. Jezus będąc na ziemi budował relacje z tymi, do których został posłany, nadal właśnie na tym Mu zależy.

  6. Trzeba nam pozostać sobą, zachować swoją chrześcijańską tożsamość. Rozmowa bez agresji nie oznacza zgadzania się ze wszystkim, co ktoś mówi, czy robi. Musimy uczyć się opowiadać za swoją wiarą w sposób zdecydowany, choć nie agresywny. Warto tu podkreślić, że pragnienie jednoznacznego opowiedzenia się za wiarą nie powinno napełniać nas przekonaniem, że wszystko już wiemy, że mamy odpowiedź na wszystkie pytania, lub że powinniśmy mieć odpowiedź na wszystkie pytania. Nie należy wstydzić się słów: „nie wiem”. Brak odpowiedzi jest lepszy niż odpowiedzi nazbyt uproszczone lub byle jakie.

  7. Jedną z cech ewangelizatora powinna być cierpliwość. Zachowanie spokoju, gdy doświadczymy ataku na to, co dla nas jest wartością, może być bardzo trudne. W krytycznym momencie wyjściem może być stanięcie na płaszczyźnie tego, że Boża miłość jest ponad nami i tym, czego doświadczamy. Jak to opowiedział jeden z uczestników, słowa: „Pan Jezus i tak Pana kocha” mogą zamknąć usta agresywnemu rozmówcy.

  8. Trzeba robić to, do czego jesteśmy wezwani, aby nie „spalać się” w „robieniu na siłę” czegoś, do czego nikt nas nie powoływał. Mamy w Kościele różne charyzmaty (dary) i nie o to chodzi, by każdy robił to samo. Nie każdy musi wypełniać swoje chrześcijańskie powołanie i misję tak samo.

  9. Tu należy też napisać o roli modlitwy, ona jest koniecznością nie tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z kimś, do kogo „nie da się dotrzeć”. Każda ewangelizacja powinna się zaczynać od modlitwy.

Aspektem, który chcę osobno opisać, jest kwestia świadectwa w rodzinie. Tylko w jednym sprawozdaniu była wypowiedź, że ktoś woli rozmawiać o swojej wierze w rodzinie, bo tam się czuje bezpiecznie. Dla wielu rozmowa z najbliższymi jest trudniejsza niż rozmowa z kimś obcym. Gdy nasza wiara lub styl religijności są wprost atakowane przez osoby nam bliskie, to jest to szczególnie bolesne. Aby przekonać do siebie kogoś nastawionego negatywnie do naszej duchowości, poglądów lub religijności potrzeba czasem dużo czasu i samozaparcia (i czasem sukcesem jest nie tyle uzyskanie porozumienia, ale prostej tolerancji). Kolejny aspekt związany z życiem rodzinnym dotyczy tych małżeństw, które wierzą, ale nie podejmują w swej codzienności tematów religijnych. Jedna z osób jako przyczynę oddalania się młodzieży od Kościoła podała właśnie fakt, że nikt przy nich/z nimi nie rozmawia o swojej wierze. Świadectwo to nie to samo, co ciągnięcie młodych na siłę do kościoła, bo tak trzeba. Należy więc popatrzeć, czy budujemy przestrzeń do dawania świadectwa w swoich domach (nie narzucając nikomu nic na siłę, ale przyznając się do swojej wiary, do relacji z Bogiem oraz ucząc się wciąż na nowo wzajemnej miłości pomimo naszych ludzkich potknięć).

Dotknięto też problemu trudności w podejmowaniu dialogu nie tyle z osobami niewierzącymi, ale z takimi, które inaczej rozumieją prawdy naszej wiary lub inaczej przeżywają swoją religijność. Czasami łatwiej o budujące rozmowy z osobami niewierzącymi niż pomiędzy osobami o bardziej lub mniej tradycjonalistycznych poglądach. Specjalnie używam słowa „tradycjonalistycznych”, a nie „tradycyjnych”. Mamy bowiem trudność w odróżnieniu co jest Tradycją (celowo z dużej litery), bez której nie bylibyśmy katolikami, od szeregu tradycji (zwyczajów), które są pięknym i wartościowym wyrazem naszej kultury. Te ostatnie nie muszą być obowiązkowym elementem życia każdego katolika i są przez wielu porzucane (zwłaszcza, gdy osoby te widzą w nich jedynie pusty zwyczaj). Nie wiedząc, co jest naszą Tradycją, a co jedynie zwyczajem, czasem niepotrzebnie walczymy z jakimiś poglądami, które wydają się nam zbyt modernistyczne, lub odwrotnie, odwracamy się plecami do wszystkiego, co jest częścią naszej dotychczasowej katolickiej kultury. Podobne spory dotyczą też pewnych obrazów teologicznych (np. tego, na czym polega sąd Boży), które wraz z rozwojem teologii też ulegają zmianie. Bywa, że tego typu spory wydają się ważniejsze niż budowanie jedności i pozwalamy im zatruwać nasze relacje. Zapominamy wtedy, że budowanie jedności w różnorodności, na fundamencie Chrystusa (który ma owce z różnych owczarni), powinno być dla nas priorytetem. W jednym sprawozdaniu znajdowało się bolesne wyznanie o doświadczaniu samotności w świecie wierzących. Gdy wspomniane powyżej spory dotykają życia rodzinnego, to mogą być źródłem szczególnego cierpienia.

Podsumowując należy podkreślić wartość pragnienia, by umieć „wychodzić, aby się spotkać” (chodzi tu o wychodzenie z naszych stref komfortu, by dawać ludziom proste świadectwo życia wiarą). To pragnienie przebijało się przez wiele wypowiedzi i ono jest naszym podstawowym bogactwem, na którym można budować.

Poprosiliśmy więc uczestników spotkań o podzielenie się pomysłami jak moglibyśmy w parafii stworzyć „przestrzeń spotkania” (przestrzeń bezpieczną, komfortową dla tych, którym z Kościołem jest mniej lub bardziej „nie po drodze”). Aż zaskakuje jak wiele z podanych poniżej pomysłów to w swej istocie opis budowania wspólnoty.

Konkrety:

  • Należy zadbać o osoby zaangażowane w życie parafialne, pragnące dzielić się wiarą ale czujące, że nie wiedzą jak. Padła tu myśl o katechezach/warsztatach poświęconych temu tematowi. W tym kontekście ważne jest też nasze wzrastanie w wiedzy dotyczącej katolickiej wiary, co prowadzi do kolejnego punktu.

  • Bardzo wiele osób zwróciło uwagę na konieczność katechezy dla dorosłych. Co do jej tematyki to potrzeby są olbrzymie, a na pierwsze miejsce wysuwają się kwestie dotyczące liturgii oraz biblistyki (nie rozumiemy znaków obecnych na mszy, nie rozumiemy wielu fragmentów z Pisma Świętego). Z treści sprawozdań wynika, że ważne byłyby też kwestie dotyczące dogmatów naszej wiary i odróżnienia ich od tego, co dogmatami nie jest, a zgłaszano też bardzo konkretne prośby, np. potrzebę dowiedzenia się czegoś więcej o życiu Wandy Malczewskiej.

  • Ciekawym pomysłem na zwiększenie dostępności literatury pogłębiającej wiarę może być tzw. „bookcrossing”, który polega na umieszczeniu w ogólnodostępnym miejscu regału, na którym parafianie mogliby zostawiać przeczytane książki o treści religijnej do wykorzystania przez inne zainteresowane osoby.

  • Istnieje potrzeba stworzenia czegoś na kształt kawiarenki lub klubu parafialnego, czyli miejsca, gdzie byłaby możliwość organizowania różnych nieformalnych spotkań, pozwalających ludziom na wzajemne poznawanie się i wymianę myśli. Miejsce to z zasady miałoby być poza „przestrzenią liturgiczną”, tak aby dawać komfort osobom niewierzącym, wątpiącym, mającym z Kościołem mniejszy lub większy problem, a jednocześnie służyć też osobom głęboko wierzącym, które mogłyby tam spotykać się w swobodnej atmosferze. W takim miejscu mogłyby się też odbywać cykliczne spotkania poświęcone wspólnemu oglądaniu wartościowych filmów, słuchaniu kameralnych koncertów muzyków mieszkających na terenie parafii (i nie tylko), wykładów zaproszonych teologów i kaznodziejów (to mogłaby być też forma wspominanej wcześniej katechezy dla dorosłych lub swego rodzaju uzupełnienie dla takiej katechezy), świadectw osób, które doświadczyły przemiany życia itp. Mogłoby to wreszcie być miejsce swobodnych rozmów, dyskusji, dające też możliwość na organizację korepetycji lub innych zajęć dla dzieci i młodzieży. Dobry grafik i system ogłoszeń pozwoliłyby na wieloaspektowe wykorzystanie tego typu przestrzeni.

  • Warto wspierać zwiększenie liczby wspólnot formacyjno-modlitewnych oraz ich dywersyfikację (by była obecna grupa modląca się w stylu Odnowy w Duchu Świętym, grupa związana z duchowością Taizé itd.).

  • Ważne jest zwrócenie uwagi na rodziców dzieci idących do pierwszej komunii świętej. Są „zmuszeni”, by przychodzić do Kościoła i jeśli nie wykorzystamy tego jako okazji do ewangelizacji, to po komunii ich dzieci też znikną.

  • Dużą wartość mają takie inicjatywy jak kakao dla dzieci przychodzących na msze roratnie (to coś, co warto kontynuować). Ważne, by w takie inicjatywy angażować świeckich. To się wiąże z postulatem „szukania pomocy wśród parafian”, czyli informowania o bieżących potrzebach i problemach (bo może zamiast zatrudniać zewnętrzną firmę do pomocy w naprawie jakiegoś sprzętu itp. można skorzystać z pomocy parafianina, który jest specjalistą akurat w tym, czego w parafii potrzeba) – w ten sposób wiemy, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni.

  • Należy wykorzystywać możliwości jakie dają nam współczesne media (i to nie koniecznie wyłącznie Facebook, który stał się mniej popularny wśród młodych, ale też Instagram, YouTube, TikTok). Zaproponowano utworzenie otwartego forum, na którym mogłyby być zadawane pytania. Pomoc w znalezieniu odpowiedzi na wielorakie wątpliwości mogłaby jednocześnie być pewną metodą na nawiązanie kontaktu z tymi, którzy do kościoła nie przyjdą. Innym pomysłem był cotygodniowy (lub dwutygodniowy) vlog prowadzony przez księży, opowiadający o dowolnych aspektach z życia parafii (za każdym razem prowadziłby inny ksiądz robiąc pięciominutowy komentarz do jakiegoś nagrania, a mogłyby się tu pojawiać wycinki z nabożeństw, adoracji, opowieści o posłudze chorym i innych rzeczach, które księża robią, a z których niewiele osób zdaje sobie sprawę; co więcej można by pokazać też urywki ze spotkań różnych parafialnych wspólnot). Taki vlog pozwoliłby osobom trzecim poznawać naszych księży i parafię bez „żadnej bariery wejścia”. Wysunięto też postulat szybkiego odnowienia zakładki pt. „Katecheza” na parafialnej stronie internetowej. Chodzi tu o zastąpienie treści mających na celu przestraszenie i przestrzeżenie ludzi przed czyhającym na nas złem treściami dotyczącymi Dobrej Nowiny (bo to jest nasze podstawowe przesłanie). Ogólnie zwrócono uwagę na konieczność uaktualniania informacji.

  • Jedna osoba napisała: „Troska o dobre relacje powinna dotyczyć nie tylko wąskiej grupy osób zaangażowanych w rozmaite parafialne wspólnoty modlitewno-formacyjne, ale także winna obejmować zwykłych „niedzielnych” parafian, „pozostających na obrzeżu parafii” (…). Dobre (lub po prostu bliższe) relacje z tą grupą osób mogą być budowane choćby poprzez okazjonalne organizowanie otwartych spotkań na ważne/aktualne tematy, wydarzeń kulturalnych, wydawanie okazjonalnego biuletynu parafialnego (z życia parafii) publikowanego w Internecie (a także w formie drukowanej)”. Pomysłem na utrzymywanie nowoczesnych form kontaktu z parafianami jest też „newsletter z ogłoszeniami”, na który parafianie mogliby się zapisywać (jako że dla wielu osób to e-mail jest „domyślnym źródłem komunikacji”). Interesującą ideą był też pomysł „wizyt online” u księdza (wykorzystując specjalny program można by umawiać się na rozmowy).

  • Należy dbać o związki parafii z lokalną społecznością, np. propozycje dla dzieci i młodzieży ogłaszać w szkołach, od czasu do czasu organizować pewne wydarzenia mające charakter wspólnej pracy na rzecz lokalnej społeczności, zainteresować się lokalnymi klubami (dla niektórych brak księdza na opłatku w Kole Seniora „OAZA” był bardzo przykrym doświadczeniem). Wymieniano też wszelkie formy aktywności wokół parafii, typu: bieganie, rowery, piłka nożna, a więc, „coś co widać i do czego łatwo można się przyłączyć”. Ciekawą ideą jest „Spacer z księdzem” – jest to pomysł na organizację raz w miesiącu spaceru np. po Uroczysku Lublinek, który dawałby możliwość takiego niezobowiązującego kontaktu z duszpasterzem w bardzo luźnej atmosferze. Inny pomysł to „Kiss & Ride” stosowany już w kaplicy na ul. Skorupki (wystawiono tam baner zachęcający do adoracji Pana Jezusa przez 5 minut w drodze do pracy).

  • Dobrą praktyką jest organizowanie pielgrzymek.

  • Olbrzymią wartością jest przeprowadzanie w parafii co jakiś czas Kursów Alfa, ale warto też pomyśleć o jednodniowych skupieniach / rekolekcjach / spotkaniach integracyjnych. Należy pamiętać o małżeństwach, w których jedna osoba angażuje się w życie Kościoła, a drugiej na tym nie zależy (chwalono tu zorganizowaną kiedyś w parafii „randkę małżeńską”, tego typu wydarzenia powinny być powtarzane).

  • Należy pomyśleć o dalszym dostosowywaniu infrastruktury parafialnej do potrzeb osób niepełnosprawnych.

  • W sposób szczególny warto pomyśleć o używaniu ewangelicznego języka w trakcie wydarzeń, na których pojawiają się osoby przychodzące do parafii okazjonalnie (mówiono tu o takich okazjach do ewangelizacji jakimi są: święcenie pokarmów w Wielką Sobotę, kolęda, pasterka, Boże Ciało). Przy takich okazjach jak wspomniane święcenie pokarmów warto też zadbać o dostępność duszpasterzy (w taki sposób, aby przychodzące osoby wiedziały, że księdza można zaczepić i z nim porozmawiać). Tego typu „dostępność” księdza jest potrzebna także po niedzielnej mszy (poprzez to, że wyjdzie do kruchty lub przed kościół z otwartością na rozmowy z przypadkowo spotykanymi parafianami). Zgłoszono też pragnienie umożliwienia kontaktu z konkretnym prezbiterem (prośba o terminarze dyżurów w kancelarii, w konfesjonałach). Ułatwieniem kontaktu byłoby też wcześniejsze ustalenie terminarza wizyt księży w całym okresie kolędy (informacja podana zaledwie z jednodniowym, czy nawet kilkudniowym wyprzedzeniem, dla części osób oznacza konflikt z innymi, trudnymi do przełożenia, obowiązkami).

  • Stwierdzono, że ogólnoparafialne spotkania synodalne powinny odbywać się częściej. Zasugerowano też, aby w celu lepszego rozeznania sytuacji duszpasterskiej uruchomiono na stałe pewne dodatkowe kanały komunikacji z parafianami (choćby okresowe badania ankietowe), tak aby obecna wymiana informacji przy okazji spotkań synodalnych nie miała charakteru okazjonalnego

Podziękowania i zachęta:

Od pierwszego spotkania osoby zrzeszone w Radzie Synodalnej (która powstała jako pomoc dla organizacji parafialnych spotkań synodalnych) były zaskoczone otwartością ludzi biorących udział w spotkaniach w grupach oraz faktem, że rzeczywiście doświadczamy uczenia się, jak tworzyć wspólnotę. Pomysły, co trzeba/można zmienić lub rozwinąć w naszej parafii, wypływają jakby same z siebie z dzielenia się naszymi doświadczeniami (oczywiście jest to znak, że Duch Święty naprawdę nas prowadzi).

Jednak nie należy ulegać zbyt łatwemu optymizmowi. Jak ciągle powtarzamy Synod Parafialny to nie wspólne tworzenie książki życzeń i zażaleń do naszych duszpasterzy. Jeśli chcemy organizacji np. parafialnej kawiarenki/klubu to potrzeba nam kilku osób, które zechcą się podzielić pomysłem gdzie i jak to zorganizować. Może na terenie parafii mieszka grupa osób, które mogłyby pomóc zaprojektować taką wspólną przestrzeń, może ktoś inny byłby gotowy pomóc w remoncie, a jeszcze ktoś inny w tworzeniu grafika wydarzeń lub odpowiedzialności za organizację któregoś z wydarzeń cyklicznych. Może ktoś byłby w stanie zaangażować się raz i to wyłącznie w formie doradczej, a ktoś inny na stałe. Zapraszamy do rozważenia swoich możliwości, abyśmy na kolejnych spotkaniach pomogli w dochodzeniu do rozeznania, co jest wykonalne, a co nie.

Papież Franciszek powiedział, że potrzebujemy mieć marzenia związane z Kościołem. Od tego zaczęliśmy, dzielimy się naszymi wizjami, marzeniami, a czasem mrzonkami, jednak dzięki wspólnemu zaangażowaniu przynajmniej niektóre z nich mogą stać się rzeczywistością.

Konto Parafii Najświętszej Eucharystii w Łodzi: PKO BP SA  nr rachunku; 27 1020 3408 0000 4002 0157 3138